Nowy "powrót do natury"?
21 czerwca 2011"Urban gardening" to współczesny trend, a przede wszystkim ulubiony temat niemieckich mediów. Tam, gdzie nie ma betonu, np. wokół drzew rosnących na poboczach dróg, mieszkańcy sieją kwiaty i trawy. Zwyczajnie, bez pytania o zgodę. Niektórzy właściciele restauracji stawiają tak wiele kwiatów doniczkowych przed swoimi lokalami, że zaczynaję one przypominać kwiaciarnie. Niektórzy wykorzystują nieobsiane grunty, tzw. ugory, sadzą na nich warzywa i w ten sposób poznają lepiej swoich sąsiadów. Jeszcze nie ma niemieckiego określenia opisującego ten fenomen. Niemniej niedawno ukazała się na rynku pierwsza książka na ten temat wydana rzez Christę Mueller. Autorka pisze w niej o oporze przeciwko neoliberalizmowi i poszukuje alternatywy do supermarketu.
Bert Beitmann jest jednym z nielicznych ekspertów sztuki ogrodowej w Niemczech. "Urban gardening" jako sposób życia młodych ludzi - mniej jako środek służący walce z biedą czy poznaniu interkulturowemu - w jego opinii wiąże się z dwiema rzeczami. "Młodzi ludzie znowu poszukują natury i używają jej między sobą jako środka komunikacyjnego". Jest to reakacja na pewien brak odczuwany w podświadomości. Zdaniem Beitmanna "nasza cywilizacja sprawia, że odbieramy całkiem inne bodźce, dlatego częściej zapadamy na różne choroby. Młodzież jest być może jeszcze bardziej wrażliwsza".
Typowo niemieckie
Owa tęsknota za naturą nie jest u Niemców właściwie niczym nowym. Już romantycy uciekali od oświecenia w naturę, szczególnie chętnie do lasu. Przed stu laty tak zwana "reforma życia" miała ogromny wpływ na niemieckie mieszczaństwo. Z punktu widzenia reformatorów industrializacja 2. połowy XIX wieku zniszczyła miasta i zmieniła nastawienie ludzi. Nastała epoka homeopatii, nudyzmu, jogi i gmin wiejskich. Wówczas narodziło się to, co można dziś odnaleźć w ruchu "urban gardening". W opinii Berta Beitmanna "nasz współczesny indywidualizm, dzisiejsza świadomość własnego ciała i zdrowia, a także ekologiczne podejście do życia pochodzą właśnie z tego okresu".
Neo-kołtuni czy rewolucjonerzy?
"W miastach zawsze były ogrody oraz tereny rolne - mówi Stefanie Bock z Niemieckiego Instytutu Urbanistyki w Berlinie - tylko wraz z zabudowywaniem miast zniknęła duża część tych powierzchni. Zostały jedynie śródmiejskie ogródki działkowe, które sięgają ruchu socjalnego sprzed 150 laty. Wówczas mieszkańcy miast mogli się utrzymać dzięki ogrodom pełnym świeżych owoców i warzyw.
"Urban gardening" odkrywa na nowo tę tradycję. Ten rozwój może wprawdzie dziwić, ponieważ ogródki działkowe jeszcze niedawno uchodziły wśród hipisowców za ostoję kołtuństwa. W międzyczasie starzy i nowi działkowicze zaczęli w nich majsterkować i rozprawiać na temat wysokości żywopłotu z bukszpanu.
Jest wiele typowych niemieckich tradycji ogrodniczych, które tłumaczą "urban gardening". Jednak pod pojęciem tym rozumie się również coś nowego - podkreśla Stefanie Bock: "Miejskie ogrody stawiają ogrodników wobec problemu rozwoju miast. Ich celem jest znalezienie równowagi między miastem a naturą". Szpadel wciśnięty w ziemię nieopodal ulicy symbolizuje też przywłaszczenie sobie ziemi, której się wprawdzie nia ma, lecz na której się żyje. Poza tym nie wciska się go gdziekolwiek, lecz w publicznych miejscach zgodnie z hasłem: Spójrzcie, to jest także moje miasto!".
Kay-Alexander Scholz / Monika Skarżyńska
red. odp. Bartosz Dudek