Bohaterzy z Utvika
24 lipca 2011Marcel Gleffe jest z zawodu dekarzem, ma 32 lata i od dwu i pół roku pracuje w Norwegii. Wraz z rodzicami spędzał urlop na kampingu w Utvika, na brzegu naprzeciw wyspy. Pił z rodzicami kawę, jak podano informacje o zamachu w Oslo. Nagle usłyszeli głuche odgłosy strzałów. Wyszli na brzeg. Kiedy dotarli do molo, zauważali, jak jakiś człowiek wyciągał dziewczynę z wody. Za nią płynęła następna, wołając o pomoc. W wodzie widać było niezliczone głowy, opowiada Marcel. Działa jak w transie. Poszedł po łódź, jaką wynajął na tydzień. Zapuścił silnik.
Uciec śmierci
W wodzie pełno młodych ludzi. "Rzucałem im kamizelki ratunkowe i wciągałem najbardziej zmęczonych do łodzi. Krzyczeli, płakali, byli w szoku", opowiada. Marcel wykonywał rejs po rejsie – z pełną łodzią uratowanych wracał na molo. Wyciągnął ich co najmniej dwudziestu. Nie wie ilu. Wszyscy byli w szoku, dlatego niektórzy nie chcieli pomocy. Bali się. Urlopowicze z kempingu Utvika uratowali w sumie 150 osób. Wieli z nich mimo to czyni sobie wyrzuty: widzieli tonących i nie byli w stanie im pomóc.
Wyścig o życie
Teraz na pomoc zdani są ci, którzy ratowali życie młodzieży. Do Utvika przyjechali psycholodzy. Kristi Oscarson, psychiatra, musi ich przekonać, że zrobili nawet więcej, niż było w ich mocy. Mówi im, że wyrzuty, jakie sobie robią, to normalna reakcja na tragiczne wydarzenia. Ale widok ludzi w wodzie, którym nie można pomóc, bo łódź jest pełna, nie opuszcza ludzi z Utvika. Nie myślą już nawet o tych, którym uratowali życie. Jedna trzecia z ratowników będzie musiała uporać się z problemami, mówią psycholodzy: „możemy im jedynie pomóc, będąc z nimi“.
Spiegel/ag/ Andrzej Paprzyca
red. odp.:Basia Coellen