Snobizm na ekomodę czy zmiana sposobu myślenia?
5 kwietnia 2011Snobizm na ekomodę, czy zmiana sposobu myślenia?
Sklep "vielFACH" położony jest w bocznej ulicy Kolonii-Nippes. Przed drzwiami ustawiono wieszak z kolorowymi ciuchami z całego świata. W środku ciepło i przytulnie. Na stole obok butelek z Bionadą, ciasteczka. Na ścianach niewielkie skrzynki z drewna, imitujące regały, a w nich torebki z worków po karmie dla ryb z Kambodży, biżuteria z utylizowanych materiałów z Filipin i koszulki T-shirt marki LaissezFair, za którą kryje się koloński producent mody. LaissezFair, to nie - jak po francusku - być na luzie, czy odprężyć się. Tu akcent położono na 'Fair' w nazwie. A więc: na sprawiedliwość, na rzetelność.
Dobry wygląd i czyste sumienie
Markę "LaissezFair" założyły Stefanie Uhl i Inga Felter. Obie mają po trzydzieści kilka lat i ukończone studia pedagogiczne. Wyspecjalizowały się jako producentki T-shirtów z indywidualnym nadrukiem. Ich koszulki kosztują w granicach od 20-30 euro; uczciwa cena, ekologiczna produkcja i styl. Dokładnie taką modę chętnie sprzedają w butiku "vielFACH". Ten sklep Stefanie i Inga założyły przed trzema laty z producentem tekstyliów "Fairkonsumieren". Trendowa marka, idąca z duchem czasu, respektowanie praw człowieka i ekologia. To wszystko musi znaleźć swe odbicie w sprzedawanym produkcie.
"Człowiek nie tylko kupuje koszulkę, która mu się podoba, lecz taką, w której dobrze się czuje": "koszulkę, którą można z czystym sumieniem nosić" mówi Inga Felter. T-shirty produkuje się w Kenii i Nikaragui. Szukając kooperantów za granicą Uhl i Felter zwracały baczną uwagę na to, czy wybrane firmy rzeczywiście prowadzą rzetelny handel i czy są posiadaczami specjalnych certyfikatów, świadczących o tym, że uczciwie opłacają pracowników, że dopuszczają do tworzenia związków zawodowych, że kobiety traktowane są tam na równi z mężczyznami i że praca dzieci jest tam zabroniona.
Bio-bawełna bio-bawełnie nierówna
Sam certyfikat sprawy nie rozwiązuje. Stefanie Uhl i Inga Felter chciałyby kiedyś odwiedzić swych kooperantów, żeby się osobiście, na miejscu przekonać, czy rzeczywiście ich zagraniczni partnerzy spełniają ustalone wcześniej wymagania. Na razie na takie podróże nie mają niestety czasu, ponieważ pracują jako nauczycielki i mają rodziny, "którymi też trzeba się zająć". Za to cały czas wolny poświęcają "LaissezFair".
Wielkie firmy reklamują swe produkty jako w stu procentach wytwarzane z bio-bawełny. "To, co się sprzedaje jako bio, nie zawsze jest bio" - krytykuje Stefanie Uhl. Przestawienie pola uprawianej konwencjonalnie bawełny na uprawianie ekologiczne trwa co najmniej pięć lat. Dopiero po takim czasie zanika w glebie obciążenie środkami ochrony roślin i nawozami sztucznymi. Wielkie firmy jednak tak długo nie czekają i jeszcze przed upływem pięciu lat zaczynają na tym samym polu siać bawełnę. I nie pomoże tu fakt, że stosują się do kryteriów biologicznych, ponieważ rośliny dalej wchłaniają pozostałości pestycydów. Bawełnę z takich upraw można w postaci bio-tekstyliów kupić w C&A, H&M itd.
"Nie jesteśmy naprawiaczkami świata"
Christian Heinrici, współzałożyciel sklepu "vielFACH" wątpi, by ten komercyjny pseudo-bio-trend dłużej się utrzymał. Konwencjonalne urynkowienie bio-produktów uważa za zjawisko przejściowe, "ponieważ przestawienie się na bio-modę ma do czynienia ze zmianami w nas samych; w naszej świadomości. Tamci próbują ten trend skomercjalizować, ale im się to nie uda".
Projekt "LaissezFair" jest na razie w powijakach. Indze i Stefanie nie zależy na sukcesie gospodarczym. Chciałyby przede wszystkim przyczynić się do zmiany sposobu myślenia konsumentów. Nie życzyłyby sobie jednak, aby postrzegano je jako 'naprawiaczki świata'.
Irem Özgökceler / Iwona D. Metzner
Red. odp.: Andrzej Pawlak
.