[No title]
14 września 2004W Warszawie kanclerz Gerhard Schroeder bardziej dobitnie niż wszyscy jego poprzednicy odrzucił wszelkie roszczenia ze strony niemieckiej. Czy słowo niemieckiego kanclerza nic już w Polsce nie znaczy- pyta komentator Frankfurter Allgemeine Zeitung. Większą wagę w Warszawie przywiązuje się do słowa niemieckiego rencisty, szefa “Pruskiego Powiernictwa” , Rudiego Pawelki reprezentującego interesy garstki przesiedleńców i wypędzonych, którzy starają się o zwrot utraconego mienia. Ich skargi mają zostać wniesione jesienią do polskich i europejskich sądów. Asumptem do polskiego wzburzenia, które ogarnęło także cały Sejm są więc działania Pruskiego Powiernictwa. I to one są faktyczną prowokacją – a nie jak mniema niemiecka opinia publiczna -rezolucja sejmowa. Lecz czy prawdą jest twierdzenie, że żądania odszkodowawcze odwrócić miałyby uwagę od winy Niemców i postawić na głowie historię i że Niemcy chcieliby w ten sposób oczyścić się z winy.
W Niemczech takiemu ujęciu sprawy sprzeciwiłby się nie tylko kanclerz – co już uczynił w Warszawie. Polacy, którzy zarzucają Niemcom, że zapominają o przeszłości zdają się chyba pomijać fakt, że prowadzona w Niemczech od dziesięcioleci dyskusja o winie i rezultujące z niej imperatywy działania stały się filarami Niemieckiej Republiki Federalnej, których nie podważa żadna polityczna siła. Żaden inny naród po wojnie nie rozprawił się tak gruntownie ze swoją przeszłością - i winą – jak Niemcy. Apel, aby spenetrować wszystkie zakamarki historii i nic nie tabuizować musiał z konieczności doprowadzić też i do rozdziału , którego jeszcze do niedawna unikała niemiecka opinia publiczna- a mianowicie, że także i Niemcy byli ofiarami rozpętanej przez Hitlera wojny i jej następstw z wypędzeniem włącznie. Chodzi przy tym o rzetelne podejście do własnej narodowej historii, do czego prawa nie można nikomu odmówić. Nie może robić tego także i wschodni sąsiad.
W Polsce natomiast rozprawa z własną historią – pisze Berthold Kohler - przebiegała nieco inaczej. Z tego względu, kiedy dochodzi do zderzenia argumentów obydwu stron powstaje wrażenie , że pochodzą one z różnych epok, z różnych okresów powojennych. Komunistyczne państwa – tzw. “pierwszego frontu” skoncentrowały się w swym ujęciu historii na zbrodniach hitlerowskich Niemiec. Zbrodnie, jakich u kresu wojny i po kapitulacji dokonano na Niemcach określone zostały mianem “sprawiedliwego odwetu” i więcej sobie nimi nie zaprzątano głowy.
Niemiecka polityka wszelkie konflikty, dla których nie znaleziono politycznego rozwiązania, a które rezultowały z wypędzenia milionów Niemców z Europy środkowej i wschodniej, ignorowała w nadziei, że umrą śmiercią naturalną -–wraz z pokoleniem wypędzonych. Ale niestety nie wypaliła ta podwójna strategia: uspokajania wschodnich sąsiadów przy pomocy politycznych deklaracji i roztaczania przed wypędzonymi zalet rozszerzenia Unii Europejskiej - z możliwością dochodzenia swych praw przed europejskimi instancjami włącznie.
Jeżeli Berlin chciałby Polakom i Czechom dać absolutną gwarancję prawną, musiałby przystać na wewnątrz-nieniemieckie uregulowanie kwestii odszkodowawczych - tak jak proponowała to szefowa wypędzonych Eryka Steinbach. Czy w Polsce nie zauważono tego że opowiadała się ona za tak zwaną “opcją zerową”? – pyta frankfurcki dziennik.
To, czy deklaracja Niemiec o rezygnacji z wszelkich roszczeń wywołałaby po stronie polskiej i czeskiej gotowość aby wreszcie otwarcie porozmawiać o wypędzeniach – jest wątpliwe . Osią całego sporu jest pytanie, czy wypędzenia były prawem czy bezprawiem. Jeżeli w kwestiach moralnych - bo tylko o takich można dyskutować w 60 lat po zakończeniu wojny – bo przecież nie o materialnych – nie doszłoby do zbliżenia - konflikt ten będzie trwał wiecznie . Wyjście naprzeciw przez stronę Polską byłyby bardzo pomocne przy przezwyciężeniu tego konfliktu . Ale przy niektórych zastałych historiach – bardzo pomoce bywają także orzeczenia sądów - konstatuje Frankfurter Allgemeine.