Niemiecka prasa o fiasku rozmów koalicyjnych: początek końca
21 listopada 2017„Frankfurter Allgemeine Zeitung" pisze: „Kiedy dominującej europejskiej potędze zagraża niestabilność, kiedy przestaje ona dawać impuls, to – tak postrzega to prezydent Francji – można zapomnieć o postępach w reformowaniu Europy. Ironia historii: w szczytowym punkcie europejskiego kryzysu zadłużenia państw, niemiecki rząd musiał wysłuchiwać nieprzychylnych komentarzy na temat dyktatu i hegemonii; nie brakowało porównań z nazistowską przeszłością. Ostatecznie jednak to nie silne Niemcy spędzają dzisiaj sąsiadom i partnerom sen z powiek, tylko ich (domniemana) słabość i nieprzewidywalność, które drażnią. Rząd, który tylko urzęduje i patrzy w niepewną przyszłość, nie może być tym oparciem, którego wielu spodziewało się po nim w tych niepewnych czasach.”
„Die Welt" stwierdza, że „dla Niemców te nagłe zmiany są okropne. Dlatego po fiasku rozmów sondażowych oburzenie medialnych elit intruzem FDP było ogromne. FDP zerwała rozmowy sondażowe, bo nie miała ochoty bycia jedynie dodatkiem do umowy koalicyjnej chadecji i Zielonych. Partia wyciągnęła wnioski ze swojej historii i musi teraz zaakceptować, że pozostanie nielubianą, niezależnie od tego, co robi. Ci sami wrogowie liberałów, którzy partii zarzucają utratę władzy, zawzięte trzymanie się stanowisk i słaby charakter, oburzają się teraz, że partia robi to, co mówi i pozostaje wierna swojemu programowi (…) Jest nową partią.”
„Berliner Zeitung" krytykuje kanclerz Angelę Merkel, która „nie była już w stanie zapobiec, by ci mniejsi partnerzy zadecydowali o tym, czy powstanie coś wielkiego. (…) Moment, w którym Christian Lindner doprowadził do fiaska rozmów sondażowych, jest początkiem końca rządów kanclerz Angeli Merkel. Bo cokolwiek się teraz stanie, czy to nowe wybory, czy rząd mniejszościowy albo ponownie wielka koalicja, we wszystkich tych konstelacjach Angela Merkel będzie kanclerz do odwołania. Straciła swoją władzę.”
Stołeczny „Der Tagesspiegel" pyta: „I co teraz? Miarą jest dobro ogółu. Dlatego wszyscy muszą ze sobą jeszcze raz rozmawiać. Włącznie z SPD. Prezydent – i słusznie – jakby to uchwalił dekretem. Partie muszą sobie zadać pytanie, czy wycofanie się lub odwracanie jest do pogodzenia z odpowiedzialnością za kraj. W obliczu świata zewnętrznego, który znalazł się w stagnacji, muszą pilnie skończyć z tym wystawianiem siebie na pokaz. Muszą być świadomi, że w przeciwnym razie kraj zdobędą niedemokraci. Przynajmniej taki demokratyczny konsensus musi być możliwy."
Bardziej optymistycznie komentuje dziennik „Berliner Morgenpost": „Dobra wiadomość: ten kraj nie zginie. Lepiej kilka miesięcy cierpliwości niż popychanie kraju do koalicji kłócącej się ze sobą przez następne cztery lata. Nowe wybory mogą być uciążliwe, będą jednak tańsze niż pokój okupiony bezsensownymi miliardami. Spójrzmy prawdzie w oczy: projekt koalicji jamajskiej od początku nie miał błogosławieństwa. Jakoś to będzie – myślała kanclerz, nikt nie odważy się naruszyć praniemieckiego dogmatu stabilności. To, co wyłoniło się jesienią 2015 roku, kiedy padło słowo o «utracie kontroli», i co postępowało w wyborach do Bundestagu, kiedy kanclerz zaliczyła bardzo umiarkowany wynik, jest kontynuowane teraz – erozja władzy. Angela Merkel ma tylko jedną szansę na przyzwoitą czwartą kadencję: nowe wybory i stabilna koalicja.”
opr. Katarzyna Domagała