Moje panie, nie dajcie się wykorzystywać!
26 listopada 2010Pod takim oskarżeniem podpisałaby się z pewnością niejedna opiekunka pracująca w Niemczech. Na wokandę opinii publicznej trafia 'chciwy i niewdzięczny Niemiec' – pada wyrok – winny 'zniewolenia Polki'. Tymczasem proces nie jest ani bilateralny, a zagadnienie tak spolaryzowane, aby pozwolić sobie na ekspresowy wyrok. Na ławie oskarżonych (a przynajmniej w gronie przesłuchanych) powinien znaleźć się jeszcze pośrednik – firma werbująca kobiety do pracy w Niemczech, przesłuchany na okoliczność opisaną w artykule mojej redakcyjnej koleżanki „Wykiwane przez swoich”.
Wystarczy przyjrzeć się modelowi tego biznesu, aby zdać sobie sprawę, że faktyczne strony zajścia – opiekunkę i podopiecznego – ludzi, którzy na pewien czas trafiają pod wspólny dach, tak naprawdę nic nie łączy – żaden stosunek formalno-prawny. Obie strony podpisują umowy z zupełnie innymi podmiotami: Firma A z Polski sprzedaje miejsce pracy polskiej opiekunce X i usługę niemieckiej firmie B, która z kolei - za wyższą oczywiście cenę - sprzedaje usługę niemieckiemu odbiorcy Y. Więc opiekunka, a precyzyjniej - jej usługi - jest de facto przedmiotem umowy między pośrednikami, którzy na transakcji zarabiają krocie. Sama opiekunka zaś nie jest jej podmiotem. To transakcja, w której biorą udział 4 strony. O dwie za dużo. Proszę sobie wyobrazić, że na końcu łańcucha zależności jest Y, któremu - przepraszam za kolokwializm ’towar’ z Polski – opiekunka - został sprzedany (za słoną cenę, często dwa razy większą niż wynosi miesięczna gaża opiekunki), jako tani, spolegliwy i nieprzeciętnie pracowity. Czyli - jakby nie było – Y, skutecznym marketingiem opartym na naszych narodowo-płciowych stereotypach, też został wpuszczony w maliny. To kolosalne nieporozumienie, zarzewie konfliktów między opiekunkami a podopiecznymi, polega moim zdaniem właśnie na niezrozumieniu wzajemnych relacji. Niemiec nie musi wiedzieć (i najczęściej nie wie), że dla Polki opieka nad nim nie jest pracą marzeń, a często ostateczną możliwością łatania budżetu domowego, do czego przyznaje się chyba większość z pracujących w tym fachu kobiet (nie spotkałam jeszcze żadnej, która powiedziałaby – robię to, bo lubię). O satysfakcję z pracy o takim charakterze, ponad gratyfikację finansową - trudno. Bariera językowa i kulturowa, naturalna tęsknota za bliskimi potrafi dać nieźle w kość. Obu stronom tego niedoprecyzowanego układu.
Nie użyłabym ogólnika, iż polskie opiekunki w Niemczech traktowane są jak niewolnice, co oczywiście nie zmienia faktu subiektywnego odczucia niektórych pań. Owa niewola polega raczej na braku możliwości odwrotu spod finansowej ściany, pod którą postawiło je życie, nie zaś zniewolenia w sensie ograniczenia konstytucyjnej swobody jednostki do samostanowienia. Każda umowa o pracę jest rozwiązywalna, lub przynajmniej wypowiadalna w części niezgodnej z prawem pracy. Pod warunkiem oczywiście, że takowa jest. W tej dziedzinie nadgorliwości nigdy nie za wiele. Drogie panie, wykorzystajcie jeszcze jeden nasz niewątpliwy narodowy atut - nieprzeciętną zaradność i umiejętność liczenia na siebie. Traktujcie swoją pracę profesjonalnie wykonując tylko to, co należy do waszych skrupulatnie wyznaczonych obowiązków. Używajcie tarcz, które z waszej perspektywy są ostrzami w rękach strony przeciwnej - mam na myśli umowy, paragrafy, polisy, z których tak gorliwie korzystają Niemcy. Patrzcie na ręce swoim pośrednikom, czytajcie umowy i sprawdzajcie (np. w ZUS) czy na bieżąco płacone są obiecane gratyfikacje. Warto też wykupić polisę (ok.100 euro rocznie), na wypadek problemów prawnych na terenie Niemiec, a w razie czego - zgłaszać się do instytucji, które są gotowe wam pomóc. Walczmy ze stereotypem, że ’polak' to wykonywany zawód, i że jesteśmy tu za karę. Ta łatka doskwiera też tym, którzy mieszkają w Niemczech na stałe. Również mnie - adresatki 'kuriozalnych' ofert. Nigdy nie mówię ‘nie’, dodając, że jeżeli podłoga ma być koniecznie wypucowana ręką dziennikarza - rozumiem, ale nie sądzę, żeby było ich stać na taki wydatek finansowy. Dla miłośników luksusu proponuję towar z najwyższej półki - utalentowaną nanofizyczkę - wprawdzie dużo droższa i nie umie sprzątać, ale za to cóż za osiągnięcia naukowe! No i z Polski. Wybór należy do płacącego. W końcu „vita est iter ad mortem".
Agnieszka Rycicka
red.odp.: Bartosz Dudek