Komentarze prasy niemieckiej, wtorek, 10.05.2011
10 maja 2011Stuttgarter Zeitung nie wyobraża sobie wystąpienia Grecji z Eurostrefy twierdząc, że jest to niemożliwe:
"Zreanimowana drachma nie rozwiązałaby problemu po wystąpieniu Grecji z eurostrefy. Kto zechciałby temu krajowi pożyczać pieniądze i w dodatku na przystępnych warunkach?
Godząc się w ubiegłym roku na programy ratunkowe dla Grecji i eurostrefy, Unia Europejska jakby zmierzała również w kierunku opartej na solidarności Wspólnocie Finansowej. Mimo dyskomfortu, jaki odczuwa się przynajmniej w Niemczech: powrót do czasów sprzed euro jest już niemożliwy".
Straubinger Tagblatt / Landshuter Zeitung ostrzegają:
"Dyskusja na temat Grecji musi dać asumpt do przemyślenia na nowo i zweryfikowania programu pakietów ratunkowych, obejmujących gwarancje i poręczenia na kwotę nie mniejszą niż 1542 mld euro.
Gdyby inne kraje musiały schronić się pewnego dnia pod rozpiętymi dotąd parasolami ochronnymi, Niemcy musiałyby się zadłużyć na ponad 390 mld euro. Jednak takich weksli nie wolno nikomu wystawić, zwłaszcza temu, kto, przejmując odpowiedzialność za ster rządów, przysięgał, że będzie zapobiegać szkodom wobec narodu niemieckiego".
Tagesspiegel z Berlina wypowiada się na temat sytuacji gospodarczej Grecji i Unii Europejskiej:
"Chęć pomocy Grecji, bez względu na koszty tej operacji, wynika z przyświecającej UE wielkiej idei politycznej, choć ma też sens ekonomiczny. 27 państw Unii Europejskiej byłoby dziś największą gospodarką na świecie, gdyby występowały one jako jedna całość. Rola Niemiec w tej wspólnocie definiowałaby się poprzez własny potencjał gospodarczy. Nowe rekordowe liczby mówią same za siebie: w samym tylko marcu Niemcy wyeksportowały towary wartości blisko stu miliardów euro; 60 procent do innych państwa UE. Gdyby nie popyt na niemieckie produkty u sąsiadów, z siły gospodarczej Niemiec pozostałoby niewiele - a bez Grecji niewiele z Europy".
Spis powszechny ludności 2011
Wetzlarer Neue Zeitung ironizuje:
"Tam gdzie gromadzi się dane, zawsze istnieje ryzyko nadużyć. Ale nawet najwięksi rzecznicy ochrony danych osobowych oceniają ryzyko nadużyć, związane ze spisem powszechnym, jako minimalne.
Bez względu na to jak ważne i cenne są dla Niemców ich dane; zwłaszcza, gdy gromadzą je władze... Przy następnej kasie w supermarkecie i tak się o tym zapomni. Ponad połowa niemieckich gospodarstw domowych posiada karty stałego klienta. Jakiego gatunku papieru toaletowego używamy i ile konsumujemy alkoholu - są to dane, które niezliczeni Niemcy udostępniają dobrowolnie, korzystając z plastikowych kart w tym czy innym przedsiębiorstwie. Jeśli jednak Republika chce się dowiedzieć, ilu ludzi żyje na jej terytorium, to nagle ochrona danych jest zagrożona? Przecież to absurd".
Märkische Oderzeitung z Frankfurtu nad Odrą o spisie, który tym razem nie napawa już wielkim strachem:
"W latach osiemdziesiątych udzielanie państwu informacji na swój temat było nie do przyjęcia. Karierę zrobiły pojęcia jak 'szpiclowanie', 'państwo policyjne' i 'wypytywanie narodu'. W NRD ostatni spis powszechny ludności rozpoczął się w 1981 roku. Wyników nigdy nie opublikowano. Nie pasowały rządzącym. Również dlatego, że mimo szeroko rozpropagowanego programu budowy mieszkań, na 100 gospodarstw domowych przypadało jedynie 97. Około trzech dziesięcioleci później nieufność z tamtych czasów jakby wygasła. Wielu ludzi dobrowolnie udziela o sobie informacji podczas korzystania z karty stałego klienta w supermarkecie, a w sieciach społecznościowych, takich jak: Facebook, StudiVZ czy Twitter dużo pisze o swych preferencjach, nastawieniach politycznych i wstawia zdjęcia urlopowe do internetu.
Mimo to ochrona danych osobowych jest zobowiązaniem, z którego należy się wywiązywać. Państwo jest odpowiedzialne za to, z jaką sumiennością podchodzi się do odseparowania nazwisk od danych osobistych. Choć także od poszczególnych osób zależeć będzie, w jaki sposób podchodzić będą do udzielania informacji na swój temat".
Iwona D. Metzner
Red. odp.: Monika Skarżyńska