Kanclerz Merkel stoi murem za ministrem obrony - przynajmniej do wyborów
1 sierpnia 2013"Frankfurter Allgemeine" zastanawia się: "Hipotetycznym pytaniem jest kwestia, czy Thomas de Maiziere jeszcze piastowałby tekę ministra obrony, gdyby wybory powszechne były nie za dwa miesiące, tylko byłoby już dwa miesiące po wyborach. Kanclerz Merkel, polityk kurczowo trzymająca się steru władzy i prowadząca teraz walkę wyborczą, jest oczywiście gotowa bezwarunkowo utrzymać na stanowisku Thomasa de Maiziere'a, jej towarzysza politycznej drogi, którego sama ściągnęła do polityki w czasach zwrotu w Niemczech - przynajmniej do 22 września, dnia wyborów do Bundestagu. Znaczenie i waga urzędu, jaki de Maizierowi przypadnie w następnym okresie legislacyjnym, będzie probierzem wiarygodności zapewnień pani kanclerz, jak bardzo ufa swemu ministrowi obrony i jak wysoko ceni jego pracę".
"Słabszy minister teraz byłby już na zielonej trawce" - uważa "Koelner Stadt-Anzeiger". "Ale ten się utrzymał, ponieważ zaskarbił sobie poparcie kanclerz Merkel swą zgoła wojskową lojalnością. To, że de Maiziere'a nie zwolniono, ma też merytoryczne uzasadnienie. W minionych 20 latach wielokrotnie, znakomicie sprawdził się pełniąc różnorakie funkcje. Rzeczywiście, jest bardzo pracowity i ma wyjątkowo rozległą wiedzę. A zasoby dobrych ludzi w niemieckiej demokracji nie są niewyczerpane. Prysło już tylko wrażenie, że jest bardziej przyzwoity od innych".
"Udowodnione zostały trzy rzeczy" - wylicza "Ludwigsburger Kreiszeitung". "Kompleks militarno-przemysłowy - bo inaczej nie można określić tej bardzo wyraźnej symbiozy pomiędzy przemysłem a jego zleceniodawcą Bundeswehrą, oczywiście na koszt podatnika - mógł pod egidą ministra de Maiziere'a działać dalej. Czyli widać, że nie jest on żadnym wielkim reformatorem armii. Po drugie okazał się on być typem polityka, który wierzy, że jasne procedury administracyjne mogą zastąpić polityczny instynkt. Biurokratyzm zamiast przywództwa. A kiedy wszystko wyszło na jaw, zademonstrował on fatalne zarządzanie kryzysem. Ociągał się, potwierdzał tylko to, co już było wiadomo, nie przyznawał się do żadnej winy ani odpowiedzialności. Do tej pory brano go nawet pod uwagę jako przyszłego kanclerza. Teraz już nie".
Wyrok na amerykańskiego demaskatora
"Sueddeutsche Zeitung" zaznacza, że "Sędzia nie dopuściła absurdalnego argumentu oskarżenia, jakoby Manning 'działał z korzyścią dla wroga', bo terroryści Al Kaidy mogli przeczytać kolportowane przez niego informacje w prasie. Uznanie go winnym w tym punkcie, mogłoby stać się śmiertelnym ciosem dla śledczego dziennikarstwa w USA. Każdy dziennikarz, który publikowałby informacje zakwalifikowane jako tajne, musiałby w przyszłości liczyć się z tym, że mógłby stanąć przed sądem za zdradę stanu i działania na korzyść wroga, za co grozi kara śmierci. Tak więc wyrok sądu jest przede wszystkim wezwaniem do mass mediów i ich informatorów, by byli jeszcze bardziej ostrożni. Zdradzie tajemnic - popularnej dyscyplinie sportu w Waszyngtonie - nie położy to kresu".
"Berliner Zeitung" uważa, że "Demaskujące informacje - czy to Manninga, czy Snowdena - są najlepszymi przykładami, jak dobroczynnie może działać zdrada tajemnicy. Manning, publikując film wideo, pokazujący jak załoga amerykańskiego helikoptera strzela do cywilnej ludności w Iraku jak do zajęcy, wzniecił wielką debatę nad sensem takich operacji wojskowych i nad moralnością armii USA. Informacje Snowdena o niewyobrażalnych rozmiarach szpiegostwa danych przez tajną służbę NSA, prowokują także w USA krytyczne pytania, w jakiej relacji powinny stać bezpieczeństwo i wolność, bo o równowadze już dawno nie ma mowy".
Małgorzata Matzke
red.odp.: Elżbieta Stasik
red.odp.:
.