Kanclerz i Turcja ante portas
4 października 2005Drezdeńskie wybory uzupełniające do Bundestagu dały chadekom dodatkowy mandat i wzmocniły ich prawo do objęcia urzędu kanclerza, co de facto uznał także wczoraj Gerhard Schröder, oświadczając: „w sprawie mojej przysłości zaakceptuję każdą decyzję mojej partii”. W ten sposób Schröder zapoczątkował swoją dymisję na raty – pisze „SÄCHSISCHE ZEITUNG” i pyta, co za to ustępstwo otrzyma SPD w rozmowach z chadekami w sprawie utworzenia rządu wielkiej koalicji.
Tego samego zdania jest „BERLINER ZEITUNG”. Najpóźniej od niedzieli wieczorem era Schrödera dobiegła kresu i niezależnie od tego, co w rozmowach z chadekami powie jeszcze złotousty szef SPD Franz Müntefering, wiadomo już, że przyszły kanclerz nie będzie się nazywał Schröder. 226 posłów z unii CDU/CSU naprzeciwko 222 posłów z SPD oznacza czteromandatową większość, a większość to większość. „I basta”, jak zapewne by powiedział Schröder wtedy, kiedy miał jeszcze coś do powiedzenia.
Zdaniem „NEUE OSNABRÜCKER ZEITUNG” oświadczenie Schrödera, że nie zamierza przeszkadzać w powstaniu stabilnego rządu, nawet jeśli wciąż jeszcze nie jest odwrotem na całej linii, to na pewno stanowi zapowiedź „planowego skracania frontu”.
Podobnie widzi to stołeczna „DIE WELT”. Jak pisze, Schröder i jego SPD wciąż mają kłopoty z pogodzeniem się z rzeczywistością i wciąż nie tracą nadziei, że w ten czy inny sposób uda im się poprawić swą pozycję przetargową w rokowaniach z chadekami, ale po wyborach uzupełniających w Dreźnie, dla Schrödera można wytargować tylko warunki honorowej kapitulacji, a dla SPD co najwyżej jedną tekę ministerialną więcej.
Turcja w drodze do UE
Szefom dyplomacji krajów UE dosłownie w ostatniej chwili udało się osiągnąć kompromis w sprawie rozpoczęcia przez Turcję negocjacji akcesyjnych. „WESTFÄLISCHE RUNNDSCHAU” podkreśla, że kompromisy za pięć dwunasta stały się europejską tradycją w sprawie Turcji. Dobrze jednak, że w końcu udało się dojść do porozumienia, bo w przeciwnym wypadku UE czekałby już trzeci, poważny kryzys w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Pierwszym były nieudane referenda eurokonstytucyjne we Francji i Holandii, a drugim faktyczne fiasko szczytu budżetowego Unii w czerwcu.
Zdaniem „HANNOVERSCHE ALLGEMEINE ZEITUNG” Austria zrezygnowała z blokowania Turcji drogi do Europy po uzyskaniu zgody na przystąpienie do rokowań o wejście do Unii Europejskiej przez faworyzowaną przez nią Chorwację. Metoda „coś za coś” dała zatem w końcu obu stronom powody do zadowolenia, ale – jak z naciskiem podkreśla dziennik z Hanoweru – trzeci października nie zapisze się złotymi zgłoskami w historii UE. Opory przed przyjęciem Turcji dało się pokonać z najwyższym trudem, a sposób, w jaki tego dokonano, nie przynosi Unii chwały. UE ponownie mocno straciła na wiarygodności nie tylko w Turcji, ale także w oczach całego świata.
Tego samego zdania są „DRESDNER NEUESTE NACHRICHTEN”.
Na szczycie Rady UE w Luksemburgu nie było wojny ideologicznej i politycznej pomiędzy Okcydentem i Orientem, tylko zażarty spór o słowa i półsłówka. Austria, który zaogniła go do białości, wybrała nań najgorszą z możliwych porę i najgorszy z możliwych sposób. Szkoda, bo to, czego byliśmy świadkami w Luksemburgu, zakrawało na polityczną farsę - też w najgorszym gatunku.
Innego zdania jest „FRANKFURTER ALLGEMEINE ZEITUNG”, która bierze w obronę delegację Austrii. Jak pisze, w całej tej sprawie najbardziej dziwi ślepy upór tych, którzy w przyznaniu Turcji pełnego członkowstwa w UE widzą lekarstwo na wszystkie bolączki Europy. Tylko krytykowana ze wszystkich stron Austria, zdobyła się na odwagę przedyskutowania innych form ścisłego związania Turcji z UE i wykazała godną podziwu elastyczność i wyobraźnię. Kto tu więc jest głupio uparty i kogo należy chwalić, a kogo ganić? – pyta”FAZ”.