Jej Berlin. Książka dla miłośników miasta
1 sierpnia 2013„To napisana z czułością gawęda o Berlinie, jego ulicach, placach i parkach. Spacerując bez pośpiechu, poznaje się jednak przede wszystkim berlińczyków, tę swoistą, wieloetniczną nację, która sprawia, że Berlin jest Europą Środkową w miniaturze, z jej trudną, powikłaną historią i ogromnym, nieokiełznanym potencjałem twórczym, który nas wszystkich tak bardzo fascynuje“ - tyle Olga Tokarczuk w esencjonalnej, niezmiernie trafnej zarazem rekomendacji umieszczonej na odwrocie okładki. Nic ująć, a dodać wypada zaledwie parę drobiazgów. Tak, to są właśnie czterdzieści dwie snute swobodnie i z wdziękiem gawędy; raz trochę dłuższe, raz zupełnie króciutkie, o mieście, które wielu nie tylko Polaków odpycha, lecz innych - chyba zdecydowaną większość - ekscytuje. Mieście paradoksalnym (zwłaszcza teraz, w kryzysie), bo z jednej strony był to największy plac budowy dzisiejszej Europy, z drugiej zaś finansowy bankrut. Wreszcie Berlin to miasto-emblemat, które po zimnowojennym rozdarciu na dwie połówki, usiłuje obecnie z rozmachem na nowo scalić się i wymyślić, zabliźniając swe rany. Powikłany proces wciąż zresztą trwa, co autorka brawurowo egzemplifikuje w dygresji o tamtejszych taksówkach: „Mimo że minęło tyle czasu, Berlin zrósł się jeszcze nie do końca, po przeszło dwudziestu latach mamy w mieście dwie różne grupy taksówkarzy. Na zachodzie dominują cudzoziemcy, lewicujące niezależne dusze, stare zachodnioberlińskie wygi (...). Na wschodzie większość taksówkarzy to podobno byli współpracownicy Stasi“. W ogóle - by tak rzec - berlińskość ma charakter symboliczno-uniwersalny, ponieważ „berlińczykiem może być każdy w dowolnym miejscu na świecie, każdy starający się o upadek jakiegoś muru, dzielącego na części coś, co powinno być całością“.
W „Berlinie. Przewodniku po duszy miasta“ najbardziej podoba mi się jego brak zadęcia, bezpretensjonalność, subiektywizm (stąd tytuł - moim zdaniem - brzmiałby lepiej jako „Mój Berlin“), a także pozbawiona hipokryzji osobista tonacja. Bowiem książka, przy całym swym nieprzebranym faktograficznym i topograficznym bogactwie, jest w sporej mierze opowieścią emigracyjną: o tym, jak to począwszy od lata 1981 r. pochodząca z Poznania maturzystka, potem studentka slawistyki, w końcu aktywna zawodowo i rodzinnie kobieta wrasta w pejzaż miasta, w język, kulturę i obyczajowość metropolii nad Szprewą. Co w rezultacie sprawia, że jej „karkołomnym hobby“ stało się „rysowanie skomplikowanej mapy duszy Berlina“.
Pewien znajomy, któremu świetnie powiodło się na obczyźnie (rozmawialiśmy w jego willi na kolońskim przedmieściu, przed którą parkowało szykowne bmw), stwierdził (ku memu pokrzepieniu), iż „na emigracji najpierw trzeba nisko upaść, żeby następnie mozolnie piąć się w górę“. Danielewicz szczerze i otwarcie opisuje poczucie wyalienowania, upokarzające doświadczenia z obozu dla przesiedleńców przy Marienfelder Allee czy poźniejsze kelnerowanie m.in. w greckiej knajpie celem opłacenia studiów. Po mieście porusza się zrazu wyłącznie metrem, rzadko tylko wdrapując się na powierzchnię, na światło dnia - i obraz ten urasta do rangi wielce wymownej metafory. Ale mijają lata i oto mamy odnoszącą sukcesy dziennikarkę radiową, tłumaczkę i lektorkę, która z podziwu godną znajomością przedmiotu „oprowadza“ nas po Berlinie: jego teatrach, kinach i festiwalach; kawiarniach, barach i dyskotekach; galeriach i muzeach; dzielnicach, ulicach i kamienicach; ba, nawet po cmentarzach. Jak też, przy każdej niemal okazji, po poświęconych Berlinowi filmach, książkach i dziełach muzycznych. W najlepszym towarzystwie wybitnych pisarzy, aktorów, reżyserów i kompozytorów. Ani na chwilę jednak nie zapominając o zwykłych i niezwykłych berlińczykach (często są to ekscentrycy pierwszej klasy), których na stronicach „Przewodnika...“ pojawia się naprawdę spora gromadka.
W tej beczce miodu znalazłem niestety kroplę dziegciu, będącą chyba wynikiem niezbyt starannej wydawniczej redakcji tekstu. Pal już licho kilka literówek! Bardziej razi poważny rzeczowy błąd. Otóż osławiony „archanioł zbrodni“, SS-Obergruppenführer Heydrich (przewodniczący konferencji w Wannsee, gdzie zadecydowano o tzw. „ostatecznym rozwiązaniu kwestii żydowskiej“) miał na imię Reinhard, nie Joseph, jak stoi w książce. I z innej zupełnie beczki: lotnisko im. Willy’ego Brandta, dokąd nieco przedwcześnie zaprasza nas autorka, ten największy niemiecki skandal polityczno-gospodarczy lat ostatnich, wciąż nie rozpoczęło działalności. Okazuje się, że gigantyczne opóźnienia na priorytetowych budowach to nie tylko polska specjalność...
Piotr Piaszczyński
red.odp.: Małgorzata Matzke
Dorota Danielewicz, „Berlin. Przewodnik po duszy miasta“, Wydawnictwo W.A.B, Warszawa 2013. ISBN 978-83-7747-839-4