Berlin zaniepokojony publikacją Wikileaks
30 listopada 2010"Rząd federalny wyraża żal z powodu tej publikacji" - oświadczył w poniedziałek (30.11) rzecznik rządu RFN Steffen Seibert na konferencji prasowej w Berlinie. Dodał, że dokumenty zostały przekazane nielegalnie. Jednak mało wybredne komentarze na temat najważniejszych niemieckich polityków jak Angela Merkel czy Guido Westerwelle nie wpłyną na "odporne" i "ścisłe" stosunki z Waszyngtonem.
Rzecznik dodał, Niemcy i USA łączy budowana przez dziesięciolecia i ugruntowana na wspólnych wartościach przyjaźń. Dlatego publikacja ta specjalnie im nie zaszkodzi. Niemiecki rząd zaniepokojony jest jednak możliwymi reperkusjami na parkiecie międzynarodowym. Ambasador USA w Berlinie Philip Murphy wyraził ubolewanie, że jego rząd nie potrafił zapobiec publikacji tych tajnych dokumentów.
Nieprzewidywalne konsekwencje
Opublikowane przez portal Wikileaks dokumenty analizowane są obecnie przez niemiecki MSZ. Rzecznik tego resortu Andreas Paschke oświadczył, że chodzi o poważne wydarzenie o nieprzewidywalnych konsekwencjach.
Nie można przy tym wykluczyć, że publikacja zagrozić może bezpieczeństwu Niemiec i krajów sojuszniczych. Krytyczne oceny niemieckich polityków nie są tu tak istotne jak na przykład dokumenty dotyczące Bliskiego Wschodu czy Azji. To może mieć globalne konsekwencje i rzutować także na pracę niemieckiej dyplomacji.
Zaufani informatorzy
Zarówno niemiecki MSZ jak i Urząd Kanclerski nie chcą komentować treści tajnych depesz amerykańskich ambasad. Jeśli chodzi o pasaże poświęcone niemieckim politykom, to są one "na poziomie drwin" - stwierdził rzecznik rządu RFN Steffen Seibert. Nawiązując do źródeł amerykańskich informacji rzecznik zapewnił, że Niemcy nie mają zamiaru przeprowadzać "detektywistycznego śledztwa". Jednak rzecznik Ministerstwa Sprawiedliwości RFN uchylił się od odpowiedzi na pytanie, czy chodzi tutaj o czyny karalne.
W raportach z ambasady USA w Berlinie mowa jest o "młodym, ambitnym członku FDP", który informował na bieżąco amerykańskich dyplomatów o poufnych negocjacjach koalicyjnych pomiędzy CDU/CSU i FDP. "Gdyby się to potwierdziło, to nie jest to w porządku" - skomentował przewodniczący Komisji Spraw Zagranicznych Bundestagu Ruprecht Polenz (CDU). Przy czym jego zdaniem nie jest to problem USA, ale problem danej partii. Minister Pomocy Rozwojowej RFN Dirk Niebel odrzucił sugestie tego rodzaju. Zaprzeczył, jakoby w szeregach jego partii istniał takowy informator.
"Normalne raporty dyplomatów"
Minister finansów Wolfgang Schäuble (CDU) uważa, że ta publikacja to coś "nieapetycznego". Jego zdaniem portalowi Wikileaks poświęca się zbyt dużo uwagi. Dodał, że osobiście nie ma ochoty na zapoznawanie się z tym, co amerykańscy dyplomaci piszą na temat niemieckich polityków. Były ambasador USA w RFN John Kornblum powiedział Deutsche Welle, że nie obawia się poważnych konsekwencji dla stosunków niemiecko-amerykańskich. Chodzi o zwyczajne raporty przedstawicielstw dyplomatycznych, które przeznaczone są do użytku wewnętrznego. Uwagi pod adresem niemieckich polityków są "być może przykre, ale nie niebezpieczne". Ich publikacja świadczy natomiast o braku odpowiedzialności.
Wiara w elektronikę
Teoretycznie także niemieckiemu rządowi grozi publikacja poufnych dokumentów - wynika z relacji w niemieckich mediach. Także Niemcy do swojej korespondencji dyplomatycznej wykorzystują specjalnie zabezpieczoną wewnętrzną sieć komputerową (intranet). Do tej sieci podłączone są niemieckie placówki dyplomatyczne na całym świecie. W sieci tej przesyłane są zaszyfrowane dokumenty o najwyższej klauzuli tajności łącznie z tajnymi dokumentami NATO.
dpa, afp / Herbert Peckmann / Bartosz Dudek
red. odp. : Barbara Cöllen